niedziela, 3 marca 2013

Anime

         Poprzedni tekst dotyczył mangi, czyli komiksu, więc tym razem przybliżę trochę japońską animację - w skrócie "anime". Podobnie jak w przypadku mangi, to słowo w języku japońskim określa po prostu animację niezależnie od kraju jej pochodzenia. Dla Japończyka "anime" to, prócz rodzimych produkcji, wszystkie filmy Disneya, ale również takie tytuły jak Shrek czy Simpsonowie. Natomiast poza granicami Japonii przyjęło się nazywanie w ten sposób produkcji animowanych pochodzących z tego, i tylko tego kraju.
         Bardzo istotne jest by nie mylić anime, czyli filmu animowanego, z bajkami. Jakoś tak się złożyło, że w Polsce to właśnie medium kojarzone jest z rozrywką dla dzieci. Nic bardziej mylnego - oczywiście wśród anime są pozycje skierowane do najmłodszych (chociażby Pszczółka Maja czy Muminki - mało kto wie, że te znane u nas od lat serialne powstały w Japonii), ale (znów: podobnie jak w przypadku mang) występuje tu bardzo duży rozrzut gatunkowy. Zdarza się, że rodzice po przyjrzeniu się dokładniej "bajeczce" oglądanej przez ich pociechę, oburzają się, bo nieopatrznie włączyli im japoński horror animowany. Niestety, trzeba patrzeć na to, co się wybiera - przecież nikt nie dałby dzieciom do oglądania Włatcy Móch, prawda? Wynikały z tego najróżniejsze problemy, nieszczęsne anime obrywały wielokrotnie od wielce doświadczonych i obeznanych w temacie psychologów, wychowawców, nauczycieli, księży i bór jeden wie kogo jeszcze. Wracając jednak do meritum: wśród anime każdy znajdzie coś dla siebie, różnorodność jest naprawdę ogromna. Musiałabym właściwie powtórzyć dokładnie to wszystko, co w kwestii gatunku i zawartości merytorycznej napisałam przy okazji mang, bo jedno i drugie rządzi się tymi samymi prawami, więc ewentualnych zainteresowanych odsyłam do poprzedniego wpisu. Dodam może tylko, że anime istnieje znacznie mniej od mang, ale nadal są to liczby podawane w tysiącach, jeśli nie setkach tysięcy, a w każdym następnym sezonie (zimowym, wiosennym, letnim i jesiennym) przybywają kolejne, od 20 do 40 tytułów.
         Obecnie anime najczęściej powstają na bazie mang, gier typu visual novel (mówiąc pokrótce są to najczęściej symulatory randkowe, w których wcielamy się w jakąś postać, wraz z nią uczestniczymy w pewnej historii, a co jakiś czas mamy możliwość podejmowania wyborów w rozmowie lub działaniu) albo tzw. light novels, czyli rodzaju powieści wydawanej w wielu niedługich częściach, ilustrowanych i pisanych najczęściej prostym, niezbyt poetyckim językiem* Rzadko kiedy spotkać się można z produkcją autonomiczną, która jest w całości wymysłem studia za nią odpowiedzialnego. Szkoda o tyle, że ostatnimi czasy normą stało się robienie ekranizacji niezakończonych mang/novel, które nie mają za zadanie opowiedzieć całej historii, a jedynie stanowić reklamę pierwowzoru. Coraz częściej twórcy nawet nie starają się tego ukrywać i poprowadzić własne zakończenie albo przynajmniej podsumować pewien etap historii - po prostu w pewnym momencie się ona urywa, dając do zrozumienia, że "chcesz wiedzieć, co dalej, kup sobie mangę". Tak, japoński przemysł animowany, tak jak każdy inny, jest nastawiony przede wszystkim na zysk, więc kują żelazo, póki gorące i nie czekają, aż wydawanie popularnej (bo przecież tylko takie się ekranizuje) mangi czy też noveli się zakończy i tytuł odejdzie w niepamięć. Oczywiście nadal można wśród morza przeciętności znaleźć rzeczy dobre i bardzo dobre, inaczej bym się tym nie interesowała, ale trzeba mieć świadomość, że anime to żaden ósmy cud świata i, jak wszystko inne, ma swoje brzydsze strony - nawet jeśli na początku wydaje się inaczej, kolorowy zawrót głowy prędzej czy później mija.
         Pod względem stylu rysunku znowu sprawa ma się tak samo, jak w przypadku mang - wygląd bohaterów będzie zależny od tego, jakiego mangaki komiks jest ekranizowany bądź od osoby odpowiedzialnej za projekty postaci. Ile ludzi, tyle sposobów ich rysowania. Natomiast na to, jak będą się prezentowały tła, przedmioty, animacja, wpływ ma przede wszystkim budżet, jaki zostanie oddany do dyspozycji twórcom. Tak więc mamy produkcje, które cieszą wzrok - najczęściej są to filmy pełnometrażowe, rzadziej serie TV - ale i takie, których oglądanie boli, bo postacie mają wykrzywione buźki i poruszają się, jakby nogi w trzech miejscach połamały. Najczęściej mamy do czynienia z rzeczami wypośrodkowanymi, ale jeśli twórcy potrafią umiejętnie zamaskować pewne braki pieniężne, nie przeszkadza to ani trochę. Jeśli jednak ktoś chciałby obejrzeć anime tylko dla wrażeń wizualnych, wiele pewnie nie znajdzie, chociaż oczywiście jest trochę tytułów (anime studia Ghibli na przykład) naprawdę dobrych pod tym względem. Najczęściej jednak Europejczycy rozpieszczani przez chociażby produkcje starego dobrego Disneya łatwo dostrzegają różnicę poziomów. Całe szczęście, że opowiadana historia potrafi nadrobić braki techniczne z nawiązką.
         Jakoś tak wyszło, że zamiast wartościowej merytorycznie notatki powstał mi z tego wpis zawierający losowe przemyślenia na temat anime, ale faktycznie jest to to samo, co manga - tylko podane w innej formie, niewiele więc mogłam napisać, żeby się nie powtórzyć. Niech więc wniosek końcowy brzmi: anime fajne jest, jednak nie wszystko złoto, co anime. Jeśli dobrze poszukać, na pewno każdy znajdzie coś fajnego dla siebie.
_______
* light novels i visual novels to tematy na dwa osobne wpisy, które postaram się za jakiś czas stworzyć :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz