Od teraz z braku laku, czyli odpowiedniej ilości czasu zacznę wrzucać tutaj moje opinie/recenzje różnych mang i anime. Przepraszam stokrotnie, nie taki był zamysł tego bloga, ale rzeczywistość bywa okrutna :/ Muszę tu coś ciągle wrzucać, bo od tego zależy moja ocena. Zacznę może od kilku uroczych oneshotów - czyli krótkich, zaledwie 40stronicowych komisków - lubianej prze mnie autorki, Takagi Shigeyoshi. Enjoy!
Yae Akimoto to sympatyczna, otwarta dziewczyna, na co dzień
promieniująca wręcz radością i to na znaczne odległości. Wieczna
optymistka, słowem – jeden z podstawowych modeli głównej bohaterki shoujo
(ten, który znaleźć można między kompletną ciapą a charakterną
buntowniczką). Yae, jak na nastolatkę przystało, ma oczywiście chłopaka,
do którego ukradkiem wzdycha. Jest nim starszy o rok kolega imieniem
Ayase z nieodłącznym atrybutem w postaci książki. Tak, dobrze się
domyślacie – to typ spokojnego, nierzucającego się w oczy i oczytanego,
choć bynajmniej nie nieśmiałego ucznia, przesiadującego w szkolnej
bibliotece. A że biblioteka ta znajduje się naprzeciwko sali
gimnastycznej, w której nasza bohaterka ma treningi klubu siatkarskiego,
Ayase w prosty sposób zwrócił na siebie jej uwagę. Yae nie podejmuje
jednak żadnych kroków, by zbliżyć się do obiektu westchnień, ciesząc się
codzienną kilkunastominutową podróżą metrem razem z nim i związaną
z tym możliwością bezkarnej obserwacji chłopaka, co jest tym łatwiejsze,
że zazwyczaj zatopiony jest on w lekturze.
Pewnego dnia sytuacja ta ulega zmianie, której przyczyną staje się
niezapięty plecak Ayase, a dokładniej – wypadająca z niego książka.
Chłopak nie zauważa, co się stało, w przeciwieństwie do uważnie
śledzącej każdy jego krok Yae. Rzecz jasna, dziewczyna natychmiast
dogania starszego kolegę i oddaje mu zgubę, tym samym po raz pierwszy
nawiązując kontakt. Ku jej zdziwieniu Ayase stwierdza, że książki już
nie chce i Akimoto może ją sobie zatrzymać, po czym odchodzi,
zostawiając zaskoczoną (bo przecież ona wie, że on tej książki nie
skończył czytać) dziewczynę. Od tamtej pory Yae codziennie po drodze do
domu stara się nawiązać rozmowę z Ayase, co do zadań łatwych nie należy –
z jakiegoś powodu stara się on bowiem trzymać główną bohaterkę na
dystans i zazwyczaj kończy się na tym, że wygłasza ona monologi do samej
siebie. Najczęściej na temat książki Ayase, którą postanowiła
przeczytać, choć do tej pory czas wolny spędzała w sposób zgoła inny niż
oddając się lekturze.
Żeby nie było nudno, okładka :) |
Brzmi zwyczajnie i banalnie? Może i tak, ale ta króciutka miniaturka
potrafi zaskoczyć i to w najmniej spodziewanym momencie. Główna
bohaterka jest, jaka jest, a o ile wieczny optymizm w niektórych
tytułach może drażnić, tutaj jest on jak najbardziej na miejscu. Stanowi
ona przeciwwagę dla zamkniętego w sobie i poważnego Ayase, który dla
odmiany ma całkiem konkretny powód do zachowywania się w ten sposób.
W zasadzie jest to powód, który uzasadniałby dużo gorsze rzeczy niż
odtrącanie odrobinę natrętnej koleżanki i nie do końca naturalny spokój,
czy raczej zupełny brak emocji. Właśnie w tym miejscu Anya Kouro
mnie urzekło – główny bohater ma w sobie „to coś” i mimo swoich
problemów nie dramatyzuje, nie stara się dziecinnym zachowaniem
manifestować tragedii, która go dotknęła, ale sprawia wrażenie, jakby ze
stanem rzeczy się pogodził, co moim zdaniem świadczy o dojrzałości
i jest godne podziwu. Niesamowita jest właśnie bezpretensjonalność
i prostota przedstawionej historii, z której bez większych problemów
można by zrobić łzawy dramat. A to wszystko ładnie ukazane i zamknięte
na niecałych czterdziestu stronach mangi (choć powiem szczerze, że nie
obraziłabym się, gdyby pociągnąć historię Yae i Ayasego dalej, by
pokazać, jak ta dwójka poradzi sobie w konfrontacji z codziennym
życiem). Dodajmy do tego jeszcze, że opowieść o tytule Czerwona Gwiazda, przedstawiona w zgubionej książce, ma dla fabuły znaczenie kluczowe i bardzo ładnie się z nią przeplata.
Tak, Takagi Shigeyoshi zdecydowanie potrafi tworzyć oneshoty
i chyba będę musiała dokładniej przyjrzeć się twórczości tej pani. Tym
bardziej, że jest na co popatrzeć, chociaż strona graficzna nie zachwyca
szczegółowością i, jak na shoujo przystało, skupia się wyłącznie
na postaciach narysowanych w bardzo ładny i staranny sposób (błędów
w ich proporcjach nie zauważyłam w ogóle). Autorka posługuje się kreską,
która przywodzi mi na myśl połączenie stylu Bisco Hatori (kultowy Ouran High School Host Club) z Natsume Ono (m.in. wydane w Polsce nakładem wydawnictwa Hanami Ristorante Paradiso)
– jak dziwnie by to nie brzmiało, efekt jest naprawdę ładny i zwłaszcza
panie mają na czym zawiesić oko, bo Ayasemu z pewnością nie można
odmówić urody. Z kolei tła występują w ilości znikomej, tym bardziej, że
niemal wszystkie sceny dzieją się w tym samym miejscu – wagonie metra.
Rastry Takagi Shigeyoshi stosuje dość oszczędnie, co przy wspomnianym
braku tła na wielu stronach skutkuje zdecydowaną dominacją bieli na
większości z nich. Gdyby pod tym względem dopracować kadry, kreska
zapewne zasłużyłaby na wyższą ocenę, ale niezależnie od tego, na Anya Kouro patrzy się z przyjemnością.
Tworzenie oneshotów jest sztuką i banalną, i wyjątkowo trudną.
Łatwą dlatego, że nikt nie będzie wymagał od takiej formy głębi postaci
ani skomplikowanej fabuły, w związku z czym ocenia się ją dużo
łagodniej, a rozczarowanie czytelnika raczej nie wchodzi w grę. Trudną,
ponieważ tak krótka historyjka małe ma szanse zapaść na dłużej w pamięć
czy też wyróżnić się spośród wielu jej podobnych. Anya Kouro
udało się jedno i drugie, a to za sprawą prostoty i naturalności,
którymi w nienachalny sposób przekazano coś więcej. Poza tym jest to
naprawdę udany romans! Polecam wszystkim – warto poświęcić kilka minut
na zapoznanie się z tym tytułem, choć przede wszystkim powinien on
spodobać się miłośniczkom shoujo.
Recenzja oryginalnie opublikowana została na portalu Tanuki-Manga. Oczywiście jest mojego autorstwa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz