sobota, 2 marca 2013

Manga

      Manga w Japonii historię ma długą, bo sięgającą już XIX wieku, i ciekawą – w zasadzie stanowi materiał na osobny artykuł znacznej długości, dlatego zamierzam skupić się na „teraz”, do „kiedyś” wracając tylko, kiedy okaże się to konieczne. Zanim jednak zacznę wywody na temat tego, czymże w istocie jest manga, chciałabym przez chwilę zatrzymać się nad znaczeniem i pochodzeniem tego słowa. A pochodzi ono oczywiście z języka japońskiego, oznacza po prostu „komiks” (choć wywodzi się ze sposobu ozdabiana rycin i innych form sztuki użytkowej, które intensywnie ewoluowały m.in. w postać komiksową, zaś obecnie posiada dwa znaczenia) i jest czasem używane zamiennie z „komikkusu”, które z kolei naród japoński przyswoił z języka angielskiego (to jest właśnie ich wymowa „comics”). Tak więc każdy Japończyk terminem „manga” określi po prostu komiks: japoński, amerykański, francuski czy jakikolwiek inny. Nieco inaczej, jak to zwykle bywa, ma się cała sprawa poza granicami Japonii. Wyraz „manga” w Polsce, Ameryce, Francji, Niemczech i zapewne całej reszcie świata oznacza „japoński komiks” – ten i żaden inny. Dlaczego? Czemu nie wystarczy po prostu „komiks”? Na pewno jest to duże ułatwienie, a i brzmi tak „inaczej”, obco, egzotycznie – zwraca uwagę, prawda? Jednak przede wszystkim manga zasadniczo różni się na przykład od komiksu amerykańskiego – wykształciła pewien zestaw cech właściwy tylko jej i przynajmniej pierwotnie niespotykanych nigdzie indziej. Poza tym, warto pamiętać, że ten termin pojawił się w Europie i Stanach Zjednoczonych, kiedy świadomość ludzi odnośnie kultury dalekiego wschodu była niska, a wiedza trudno dostępna – wszystkie informacje o tamtejszych komiksach czerpano z tych kilku mang, mających zaszczyt zagościć na półkach Europejczyków czy Amerykanów, i wielokrotnie powtarzanych z ust do ust relacji garstki szczęściarzy, którzy odwiedzili Kraj Kwitnącej Wiśni i mieli bezpośrednią (i często krótkotrwałą, więc oceniali po pozorach) styczność z jego kulturą. Stąd też początkowe przekonanie o wyższości, inności i ogólnej niesamowitości mangi, która z tego tytułu powinna być nazywana w sposób wyjątkowy (proszę mnie źle nie zrozumieć: naprawdę lubię japońskie komiksy i zdaję sobie sprawę z ich zalet, ale śmiech mnie bierze, kiedy ludzie – a niestety nadal się tacy zdarzają – upierają się, że to coś innego i o wiele lepszego niż „zwykły komiks”). Z drugiej strony, z tych samych powodów wokół mangi narosło mnóstwo mitów, które z rzeczywistością mają wspólnego tyle co nic i które również spróbuję omówić w dalszej części tekstu. No dobrze, a teraz czas na konkrety!
         Że manga jest komiksem, to już wiemy. W Polsce to medium kojarzone jest przede wszystkim z czymś dla dzieci, ewentualnie młodzieży. Wyjątkowość mangi polega na jej ogromnej różnorodności gatunkowej. W tym aspekcie żadną przesadą nie będzie porównanie komiksu japońskiego do szeroko pojętego rynku filmowego. Znajdziemy więc mangi skierowane do dzieci, młodych dziewcząt, chłopców, dojrzałych kobiet czy mężczyzn, a ostatnio coraz głośniej jest o komiksach skierowanych głównie do osób starszych. Zagłębiając się w podział jeszcze bardziej, spotkamy dosłownie wszystko to, co w książkach lub filmach: romanse, komedie, dramaty, horrory, thrillery, kryminały, fantasy, science-fiction, tytuły czysto obyczajowe, sensacyjne i przygodowe. Krótko mówiąc: każdy znajdzie coś dla siebie, to trochę tak jak z filmem: jeśli nie znosimy komedii romantycznych, zawsze możemy sięgnąć po dramat obyczajowy albo horror. Nietypowe dla przeciętnego Europejczyka jest oczywiście miejsce akcji, bo w większości mang centrum wszechświata stanowi Japonia (zwyczajna i dzisiejsza, podbita, postapokaliptyczna lub historyczna – wszystko zależy od wizji autora). Drugą istotną różnicę stanowi postrzeganie pewnych spraw wynikające rzecz jasna z różnic kulturowych: w Japonii inaczej widziana jest miłość, inna rola kobiety, nie mówiąc już o wyższym zaawansowaniu technologicznym i organizacji kraju. Słowem: inna rzeczywistość – można się z lektury mang sporo na temat Kraju Kwitnącej Wiśni dowiedzieć, choć nie wszystko należy traktować poważnie. Natomiast mangi spod znaku fantasy czy też te osadzone w rzeczywistości Japonii sprzed kilkuset lat to najczęściej prawdziwa kopalnia wiedzy na temat wierzeń, kultury i mitologii dalekiego wschodu – Japończycy wprost uwielbiają wplatać te elementy we wszystko, co tworzą. Równie ochoczą łączą je z kulturą europejską (o czym świadczą na przykład liczne wariacje na temat Alicji w Krainie Czarów) i chrześcijańską (europejskich fanów mangi dawno przestały dziwić uzbrojone po zęby zakonnice czy księża pojawiający się od czasu do czasu w różnych tytułach) – efekty bywają bardzo różne, najczęściej nijakie lub bijące po oczach absurdem, ale jeśli już są udane, robią ogromne wrażenie. Podejrzewam, że to właśnie egzotyczność bijąca z mang za sprawą wspomnianych różnic kulturowych i radosnych zabawach wszystkimi możliwymi elementami na początku tak przyciąga ludzi – a kiedy już raz się człowiek zagłębi w świat japońskich komiksów, nie jest łatwo z niego wyjść.
Zdarzają się wśród mang perełki w najróżniejszym tego słowa znaczeniu – tytuły przepełnione symboliką lub refleksjami, z doskonale wykreowanymi bohaterami i wciągającą historią, a na dodatek narysowane w niezwykle staranny sposób. Nie czarujmy się jednak – mangi, dokładnie tak, jak filmy i książki, służą przede wszystkim rozrywce. Te o wszystkich wyżej wymienionych cechach stanowią zaledwie ułamek procenta, większość z mang to komiksy rysowane na zasadzie „wrzucimy tu wszystko, co się ludziskom poprzednio podobało”. Jednak czy to źle? Mangi wabią między innymi niezwykle barwnym światem, heroicznymi czynami dokonywanymi przez bohaterów, pięknymi historiami miłosnymi czy zwyczajnym życiem ujętym w wyjątkowo urokliwy i prosty sposób – i tytułów zawierających któryś z tych elementów o zadawalającym stopniu wykonania jest już znacznie więcej. Nikt nie przeczyta przecież wszystkiego z danego gatunku, zaś zawsze istnieje szansa,  że znajdzie się jakiś element, dzięki któremu z zachwytem będziemy mogli stwierdzić: „Tak, to jest dokładnie to, czego szukam! Czuję, że ta historia będzie świetna.” . Ja sama zaliczam niektóre tytuły do ulubionych tylko dzięki tej jednej bohaterce czy bohaterowi, ze względu na piękne zakończenie lub jakiś wyjątkowo udany moment. Chodzi przecież tylko o to, by odczuwać przyjemność płynącą z lektury: komedia ma śmieszyć, dramat wzruszać, thriller trzymać w napięciu, a przygodówka wciągać. Przesłanie, poruszanie poważnych tematów i zaangażowanie intelektualnie czytelnika – tak, ale po takie tytuły, czy to komiks, książka, czy film, sięgamy znacznie rzadziej, choć wtedy doceniamy je tym bardziej.
Wcześniej wspomniałam coś o zbiorze charakterystycznych cech mangi: gdzie mogłyby być najbardziej widoczne, jeśli nie w rysunku? Pierwszą z nich jest kolorystyka – a mianowicie, mangi są całkowicie czarno-białe. Kolory występują wyłącznie na okładkach poszczególnych tomików i stronach tytułowych rozdziałów (a i to nie zawsze). Rysownicy mang do pracy używają przede wszystkim tuszu, który stanowi absolutną podstawę, i rastrów, czyli (mówiąc w dużym uproszczeniu) arkuszy czarnobiałych naklejek o różnych odcieniach szarości lub z rozmaitymi wzorami, z których wycina się potrzeby akurat kształt, służący potem do wypełnienia ubrań postaci, ścian i tym podobnych; są one także często stosowane zamiast tła, by dodatkowo podkreślić wydźwięk jakiejś sceny – na przykład podczas romantycznego wyznania uczuć na drugim planie pojawiają się serduszka, kwiatki czy inne bańki mydlane. Jeśli jesteśmy już przy warstwie graficznej, powiem od razu: nie ma się co oszukiwać, od strony technicznej mangi wypadają z reguły o wiele słabiej niż choćby taki Kaczor Donald, o reszcie amerykańskich komiksów nie wspominając – mam tu na myśli przede wszystkim szczegółowość rysunku (bo sam sposób rysowania postaci trudno porównywać). Oczywiście zdarzają się chlubne wyjątki, ale większość mangaków[1] ma mnóstwo pracy, a czasu niewiele – rozdziały ukazują się w specjalnych magazynach w cyklu cotygodniowym bądź comiesięcznym[2], a rysowanie to przecież ostatnia faza ich powstawania – najpierw trzeba napisać scenariusz, dialogi, a później jeszcze omówić wszystko z wydawcą… Rysunkami i pisaniem scenariusza zajmuje się zazwyczaj jedna i ta sama osoba, choć zdarza się, że współpracuje ze sobą duet rysownika i scenarzysty. Bardziej znani rysownicy mają zwykle do pomocy kilku asystentów-praktykantów, ale i tak odpowiadają oni z reguły za mniej istotne elementy. Bardzo często mangacy skupiają się więc na rysunkach postaci, zaniedbując tła i „całą resztę”. Popularnym zabiegiem stosowanym głównie w komediach (tudzież komediowych scenach/wstawkach) jest tzw. super-deformed (w skrócie nazywane SD) – polega to na rysowaniu postaci w uproszczony, w założeniu karykaturalny i zabawny, a niekiedy uroczy, sposób. Służy głównie do przedstawienia skrajnych emocji odczuwanych w danym momencie przez bohaterów.
Dotarliśmy do rysowania postaci, czas więc poruszyć bardzo istotną kwestię – słyszał ktoś z Was kiedyś o czymś takim jak „styl mangowy”? Prawdopodobnie tak. Więc czym ten styl miałby się charakteryzować? „No, duże oczęta, tęczowe włosy, długie nogi…” – powiedziałaby pewnie większość z Was, a być może niejeden fan mangi. Otóż nie! Nie istnieje coś takiego jak „styl mangowy”, to kolejny mit, który narodził się podczas wprowadzania mangi na rynek europejski i amerykański – początkowo były to głównie tytuły dla dziewcząt, wszystkie dość do siebie podobne (stosowano wypróbowane rozwiązania – wydawano rzeczy podobne do tych, które wcześniej dobrze się sprzedały), które rzeczywiście charakteryzowały się słynnymi dużymi oczami i wysmukłymi sylwetkami. Wystarczy jednak porównać kilka mang z różnych gatunków, by zobaczyć ogromne różnice – wpiszcie sobie w Grafice Google takie tytuły jak: Fullmetal Alchemist, Black Jack, Kamikaze Kaito Jeanne, Death Note, Balsamista, City Hunter, Nodame Cantabile, Ciguatera czy Kami Nomi Shiru Sekai (najlepiej za każdym razem z dopiskiem „manga”) – podobne? Nie bardzo, a jednak wszystko to jest manga. Jeżeli istniałoby coś takiego jak „styl mangowy”, oznaczałoby to, że wszystkie komiksy japońskie są pod względem rysunków bardzo do siebie podobne i porównując dowolne dwa, bez problemu bylibyśmy w stanie wskazać całe mnóstwo cech wspólnych, a tak przecież nie jest. Podobieństwa występują raczej w obrębie gatunku, na przykład romanse skierowane do nastolatek są zwykle narysowane w piękny, przesłodzony, wielkooki sposób (czego skrajnym przypadkiem jest Kamikaze Kaito Jeanne właśnie), z kolei w mangach obyczajowych, których grupą docelową są dojrzałe kobiety, dominuje prostota rysunków, a proporcje anatomiczne są o wiele bliższe rzeczywistości – choć tak naprawdę znowu uogólniam, bo stylów rysowania jest tyle, ilu mangaków, i zawsze znajdą się jakieś wyjątki.
W jakim jeszcze aspekcie mangi znacząco różnią się od innych komiksów? Kultura japońska, przez długi czas izolowana od reszty świata, wykształciła zupełnie nam obcy układ kadrów i stron w mangach, a także książkach. W praktyce oznacza to, że początek książki japońskiej/mangi znajduje się tam, gdzie koniec w ich europejskich odpowiednikach – tylna okładka w miejscu przedniej i na odwrót. Wewnątrz także układ paneli i strony czytamy od prawej do lewej – brzmi dziwnie, ale prawdę mówiąc, przyzwyczaić się nie jest trudno. Mangi wydawane w Stanach i Europie (w tym i Polsce) początkowo miały ten układ odwracany w trosce o komfort czytelników, jednak wkrótce fani zaczęli domagać się jak największej zgodności z oryginałem, więc zrezygnowano z tych zabiegów.

[1] Mangaka – twórca/rysownik mangi.
[2] Dopiero gdy takich rozdziałów powstanie kilka, zbiera się je w jeden tomik i wydaje osobno, po raz drugi, jako część konkretnego cyklu – w takim przypadku autor często nanosi jeszcze poprawki. Natomiast we wspomnianych magazynach ukazuje się po jednym rozdziale różnych mang różnych artystów.

Żeby nie było nieporozumień: powyższy tekst jest złożony z fragmentów artykułu pt. "Czym tak naprawdę jest manga?" opublikowanym w numerze trzynastym Zeszytów Komiksowych. Artykuł ten oczywiście jest mojego autorstwa. Tym razem poszłam na skróty, przyznaję, ale nie miałam czasu pisać czegoś nowego - następnym razem się poprawię!
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz