Manga w Japonii historię ma długą, bo sięgającą już XIX
wieku, i ciekawą – w zasadzie stanowi materiał na osobny artykuł znacznej
długości, dlatego zamierzam skupić się na „teraz”, do „kiedyś” wracając tylko,
kiedy okaże się to konieczne. Zanim jednak zacznę wywody na temat tego, czymże
w istocie jest manga, chciałabym przez chwilę zatrzymać się nad znaczeniem i
pochodzeniem tego słowa. A pochodzi ono oczywiście z języka japońskiego, oznacza
po prostu „komiks” (choć wywodzi się ze sposobu ozdabiana rycin i innych form
sztuki użytkowej, które intensywnie ewoluowały m.in. w postać komiksową, zaś
obecnie posiada dwa znaczenia) i jest czasem używane zamiennie z „komikkusu”,
które z kolei naród japoński przyswoił z języka angielskiego (to jest właśnie
ich wymowa „comics”). Tak więc każdy Japończyk terminem „manga” określi po
prostu komiks: japoński, amerykański, francuski czy jakikolwiek inny. Nieco
inaczej, jak to zwykle bywa, ma się cała sprawa poza granicami Japonii. Wyraz „manga”
w Polsce, Ameryce, Francji, Niemczech i zapewne całej reszcie świata oznacza
„japoński komiks” – ten i żaden inny. Dlaczego? Czemu nie wystarczy po prostu
„komiks”? Na pewno jest to duże ułatwienie, a i brzmi tak „inaczej”, obco,
egzotycznie – zwraca uwagę, prawda? Jednak przede wszystkim manga zasadniczo
różni się na przykład od komiksu amerykańskiego – wykształciła pewien zestaw
cech właściwy tylko jej i przynajmniej pierwotnie niespotykanych nigdzie
indziej. Poza tym, warto pamiętać, że ten termin pojawił się w Europie i
Stanach Zjednoczonych, kiedy świadomość ludzi odnośnie kultury dalekiego
wschodu była niska, a wiedza trudno dostępna – wszystkie informacje o
tamtejszych komiksach czerpano z tych kilku mang, mających zaszczyt zagościć na
półkach Europejczyków czy Amerykanów, i wielokrotnie powtarzanych z ust do ust
relacji garstki szczęściarzy, którzy odwiedzili Kraj Kwitnącej Wiśni i mieli
bezpośrednią (i często krótkotrwałą, więc oceniali po pozorach) styczność z
jego kulturą. Stąd też początkowe przekonanie o wyższości, inności i ogólnej
niesamowitości mangi, która z tego tytułu powinna być nazywana w sposób
wyjątkowy (proszę mnie źle nie zrozumieć: naprawdę lubię japońskie komiksy i
zdaję sobie sprawę z ich zalet, ale śmiech mnie bierze, kiedy ludzie – a
niestety nadal się tacy zdarzają – upierają się, że to coś innego i o wiele
lepszego niż „zwykły komiks”). Z drugiej strony, z tych samych powodów wokół
mangi narosło mnóstwo mitów, które z rzeczywistością mają wspólnego tyle co nic
i które również spróbuję omówić w dalszej części tekstu. No dobrze, a teraz
czas na konkrety!
Że manga jest komiksem, to już wiemy. W Polsce to medium
kojarzone jest przede wszystkim z czymś dla dzieci, ewentualnie młodzieży.
Wyjątkowość mangi polega na jej ogromnej różnorodności gatunkowej. W tym
aspekcie żadną przesadą nie będzie porównanie komiksu japońskiego do szeroko
pojętego rynku filmowego. Znajdziemy więc mangi skierowane do dzieci, młodych
dziewcząt, chłopców, dojrzałych kobiet czy mężczyzn, a ostatnio coraz głośniej
jest o komiksach skierowanych głównie do osób starszych. Zagłębiając się w
podział jeszcze bardziej, spotkamy dosłownie wszystko to, co w książkach lub
filmach: romanse, komedie, dramaty, horrory, thrillery, kryminały, fantasy, science-fiction,
tytuły czysto obyczajowe, sensacyjne i przygodowe. Krótko mówiąc: każdy
znajdzie coś dla siebie, to trochę tak jak z filmem: jeśli nie znosimy komedii
romantycznych, zawsze możemy sięgnąć po dramat obyczajowy albo horror.
Nietypowe dla przeciętnego Europejczyka jest oczywiście miejsce akcji, bo w większości
mang centrum wszechświata stanowi Japonia (zwyczajna i dzisiejsza, podbita,
postapokaliptyczna lub historyczna – wszystko zależy od wizji autora). Drugą
istotną różnicę stanowi postrzeganie pewnych spraw wynikające rzecz jasna z
różnic kulturowych: w Japonii inaczej widziana jest miłość, inna rola kobiety, nie
mówiąc już o wyższym zaawansowaniu technologicznym i organizacji kraju. Słowem:
inna rzeczywistość – można się z lektury mang sporo na temat Kraju Kwitnącej
Wiśni dowiedzieć, choć nie wszystko należy traktować poważnie. Natomiast mangi
spod znaku fantasy czy też te osadzone w rzeczywistości Japonii sprzed kilkuset
lat to najczęściej prawdziwa kopalnia wiedzy na temat wierzeń, kultury i
mitologii dalekiego wschodu – Japończycy wprost uwielbiają wplatać te elementy
we wszystko, co tworzą. Równie ochoczą łączą je z kulturą europejską (o czym
świadczą na przykład liczne wariacje na temat Alicji w Krainie Czarów) i
chrześcijańską (europejskich fanów mangi dawno przestały dziwić uzbrojone po
zęby zakonnice czy księża pojawiający się od czasu do czasu w różnych tytułach)
– efekty bywają bardzo różne, najczęściej nijakie lub bijące po oczach
absurdem, ale jeśli już są udane, robią ogromne wrażenie. Podejrzewam, że to
właśnie egzotyczność bijąca z mang za sprawą wspomnianych różnic kulturowych i
radosnych zabawach wszystkimi możliwymi elementami na początku tak przyciąga
ludzi – a kiedy już raz się człowiek zagłębi w świat japońskich komiksów, nie
jest łatwo z niego wyjść.
Zdarzają się
wśród mang perełki w najróżniejszym tego słowa znaczeniu – tytuły przepełnione
symboliką lub refleksjami, z doskonale wykreowanymi bohaterami i wciągającą
historią, a na dodatek narysowane w niezwykle staranny sposób. Nie czarujmy się
jednak – mangi, dokładnie tak, jak filmy i książki, służą przede wszystkim
rozrywce. Te o wszystkich wyżej wymienionych cechach stanowią zaledwie ułamek
procenta, większość z mang to komiksy rysowane na zasadzie „wrzucimy tu
wszystko, co się ludziskom poprzednio podobało”. Jednak czy to źle? Mangi wabią
między innymi niezwykle barwnym światem, heroicznymi czynami dokonywanymi przez
bohaterów, pięknymi historiami miłosnymi czy zwyczajnym życiem ujętym w
wyjątkowo urokliwy i prosty sposób – i tytułów zawierających któryś z tych
elementów o zadawalającym stopniu wykonania jest już znacznie więcej. Nikt nie
przeczyta przecież wszystkiego z danego gatunku, zaś zawsze istnieje
szansa, że znajdzie się jakiś element,
dzięki któremu z zachwytem będziemy mogli stwierdzić: „Tak, to jest dokładnie
to, czego szukam! Czuję, że ta historia będzie świetna.” . Ja sama zaliczam
niektóre tytuły do ulubionych tylko dzięki tej jednej bohaterce czy bohaterowi,
ze względu na piękne zakończenie lub jakiś wyjątkowo udany moment. Chodzi
przecież tylko o to, by odczuwać przyjemność płynącą z lektury: komedia ma
śmieszyć, dramat wzruszać, thriller trzymać w napięciu, a przygodówka wciągać. Przesłanie,
poruszanie poważnych tematów i zaangażowanie intelektualnie czytelnika – tak,
ale po takie tytuły, czy to komiks, książka, czy film, sięgamy znacznie
rzadziej, choć wtedy doceniamy je tym bardziej.
Wcześniej wspomniałam
coś o zbiorze charakterystycznych cech mangi: gdzie mogłyby być najbardziej
widoczne, jeśli nie w rysunku? Pierwszą z nich jest kolorystyka – a mianowicie,
mangi są całkowicie czarno-białe. Kolory występują wyłącznie na okładkach
poszczególnych tomików i stronach tytułowych rozdziałów (a i to nie zawsze). Rysownicy
mang do pracy używają przede wszystkim tuszu, który stanowi absolutną podstawę,
i rastrów, czyli (mówiąc w dużym uproszczeniu) arkuszy czarnobiałych naklejek o
różnych odcieniach szarości lub z rozmaitymi wzorami, z których wycina się
potrzeby akurat kształt, służący potem do wypełnienia ubrań postaci, ścian i
tym podobnych; są one także często stosowane zamiast tła, by dodatkowo
podkreślić wydźwięk jakiejś sceny – na przykład podczas romantycznego wyznania
uczuć na drugim planie pojawiają się serduszka, kwiatki czy inne bańki mydlane.
Jeśli jesteśmy już przy warstwie graficznej, powiem od razu: nie ma się co
oszukiwać, od strony technicznej mangi wypadają z reguły o wiele słabiej niż
choćby taki Kaczor Donald, o reszcie
amerykańskich komiksów nie wspominając – mam tu na myśli przede wszystkim
szczegółowość rysunku (bo sam sposób rysowania postaci trudno porównywać).
Oczywiście zdarzają się chlubne wyjątki, ale większość mangaków[1] ma
mnóstwo pracy, a czasu niewiele – rozdziały ukazują się w specjalnych
magazynach w cyklu cotygodniowym bądź comiesięcznym[2], a
rysowanie to przecież ostatnia faza ich powstawania – najpierw trzeba napisać
scenariusz, dialogi, a później jeszcze omówić wszystko z wydawcą… Rysunkami i
pisaniem scenariusza zajmuje się zazwyczaj jedna i ta sama osoba, choć zdarza
się, że współpracuje ze sobą duet rysownika i scenarzysty. Bardziej znani
rysownicy mają zwykle do pomocy kilku asystentów-praktykantów, ale i tak
odpowiadają oni z reguły za mniej istotne elementy. Bardzo często mangacy
skupiają się więc na rysunkach postaci, zaniedbując tła i „całą resztę”.
Popularnym zabiegiem stosowanym głównie w komediach (tudzież komediowych
scenach/wstawkach) jest tzw. super-deformed
(w skrócie nazywane SD) – polega to na rysowaniu postaci w uproszczony, w
założeniu karykaturalny i zabawny, a niekiedy uroczy, sposób. Służy głównie do
przedstawienia skrajnych emocji odczuwanych w danym momencie przez bohaterów.
Dotarliśmy do
rysowania postaci, czas więc poruszyć bardzo istotną kwestię – słyszał ktoś z
Was kiedyś o czymś takim jak „styl mangowy”? Prawdopodobnie tak. Więc czym ten
styl miałby się charakteryzować? „No, duże oczęta, tęczowe włosy, długie nogi…”
– powiedziałaby pewnie większość z Was, a być może niejeden fan mangi. Otóż
nie! Nie istnieje coś takiego jak „styl mangowy”, to kolejny mit, który
narodził się podczas wprowadzania mangi na rynek europejski i amerykański –
początkowo były to głównie tytuły dla dziewcząt, wszystkie dość do siebie
podobne (stosowano wypróbowane rozwiązania – wydawano rzeczy podobne do tych,
które wcześniej dobrze się sprzedały), które rzeczywiście charakteryzowały się
słynnymi dużymi oczami i wysmukłymi sylwetkami. Wystarczy jednak porównać kilka
mang z różnych gatunków, by zobaczyć ogromne różnice – wpiszcie sobie w Grafice
Google takie tytuły jak: Fullmetal
Alchemist, Black Jack, Kamikaze Kaito Jeanne, Death Note, Balsamista, City Hunter, Nodame Cantabile, Ciguatera czy Kami Nomi Shiru
Sekai (najlepiej za każdym razem z dopiskiem „manga”) – podobne? Nie
bardzo, a jednak wszystko to jest manga. Jeżeli istniałoby coś takiego jak
„styl mangowy”, oznaczałoby to, że wszystkie komiksy japońskie są pod względem
rysunków bardzo do siebie podobne i porównując dowolne dwa, bez problemu
bylibyśmy w stanie wskazać całe mnóstwo cech wspólnych, a tak przecież nie
jest. Podobieństwa występują raczej w obrębie gatunku, na przykład romanse
skierowane do nastolatek są zwykle narysowane w piękny, przesłodzony, wielkooki
sposób (czego skrajnym przypadkiem jest Kamikaze
Kaito Jeanne właśnie), z kolei w mangach obyczajowych, których grupą
docelową są dojrzałe kobiety, dominuje prostota rysunków, a proporcje
anatomiczne są o wiele bliższe rzeczywistości – choć tak naprawdę znowu
uogólniam, bo stylów rysowania jest tyle, ilu mangaków, i zawsze znajdą się
jakieś wyjątki.
W jakim
jeszcze aspekcie mangi znacząco różnią się od innych komiksów? Kultura
japońska, przez długi czas izolowana od reszty świata, wykształciła zupełnie
nam obcy układ kadrów i stron w mangach, a także książkach. W praktyce oznacza
to, że początek książki japońskiej/mangi znajduje się tam, gdzie koniec w ich
europejskich odpowiednikach – tylna okładka w miejscu przedniej i na odwrót.
Wewnątrz także układ paneli i strony czytamy od prawej do lewej – brzmi
dziwnie, ale prawdę mówiąc, przyzwyczaić się nie jest trudno. Mangi wydawane w
Stanach i Europie (w tym i Polsce) początkowo miały ten układ odwracany w
trosce o komfort czytelników, jednak wkrótce fani zaczęli domagać się jak
największej zgodności z oryginałem, więc zrezygnowano z tych zabiegów.
[1] Mangaka – twórca/rysownik
mangi.
[2] Dopiero gdy takich
rozdziałów powstanie kilka, zbiera się je w jeden tomik i wydaje osobno, po raz
drugi, jako część konkretnego cyklu – w takim przypadku autor często nanosi
jeszcze poprawki. Natomiast we wspomnianych magazynach ukazuje się po jednym
rozdziale różnych mang różnych artystów.
Żeby nie było nieporozumień: powyższy tekst jest złożony z fragmentów artykułu pt. "Czym tak naprawdę jest manga?" opublikowanym w numerze trzynastym Zeszytów Komiksowych. Artykuł ten oczywiście jest mojego autorstwa. Tym razem poszłam na skróty, przyznaję, ale nie miałam czasu pisać czegoś nowego - następnym razem się poprawię!
Żeby nie było nieporozumień: powyższy tekst jest złożony z fragmentów artykułu pt. "Czym tak naprawdę jest manga?" opublikowanym w numerze trzynastym Zeszytów Komiksowych. Artykuł ten oczywiście jest mojego autorstwa. Tym razem poszłam na skróty, przyznaję, ale nie miałam czasu pisać czegoś nowego - następnym razem się poprawię!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz