niedziela, 10 marca 2013

Murakami i jego Japonia

Haruki Murakami i małpa ;)
         Haruki Murakami jest japońskim pisarzem - dość doświadczonym już, gdyż urodził się w roku 1949, a pierwszą powieść o tytule Kaze no uta o kike (czyli "Posłuchaj pieśni wiatru", polskiego wydania się ta książka jak na razie nie doczekała) wydał w 1979 roku. Pierwszy raz z jego twórczością miałam styczność jakieś trzy, cztery lata temu, kiedy to trafiłam w jakimś magazynie na recenzję jednej z jego najbardziej znanych książek: Kokkyou no minami, tayiou no nishi (Na południe od granicy, na zachód od słońca; polskie wydanie: wyd. Muza, 2003): odnotowałam nazwisko autora i tytuł w pamięci, jako warty uwagi, bo recenzja przedstawiała go w bardzo pozytywnym świetle. Jak do jednak bywa, odłożyłam zapoznanie się z tą książką na kiedy indziej, bo na brak lektury nigdy nie narzekałam. I tak sobie nazwisko Murakami dryfowało na skraju mojej świadomości, a na wierzch znowu wypłynęło ponad dwa lata temu - w szkolnej bibliotece natrafiłam na inną książkę tego autora, króciutkie Afuta Daku (Po zmierzchu, polskie wydanie: wyd. Muza, 2007 rok), które też bez namysłu wypożyczyłam i przeczytałam w ciągu jednego wieczoru. Książka zrobiła na mnie niezwykłe wrażenie: nigdy jeszcze nie czytałam czegoś takiego. Nie pamiętam już teraz dokładnie, ale zdaje się, że była to opowieść przybliżająca zdarzenia jednego wieczora, a raczej nocy - od zachodu do wschodu słońca. Narrator prowadził czytelnika z miejsca na miejsce, pokazując losy kilku osób, które w jakimś sensie się przeplatały. Była tam też jakaś dziewczyna, śpiąca i uwięziona w małym pokoiku. I, co najbardziej mnie zaskoczyło, Po zmierzchu było w zasadzie pozbawione zakończenia. Ta książka została napisana w bardzo spokojny, wyważony sposób. Czytanie jej było dziwnym doświadczeniem, ale spodobało mi się na tyle, że potem chwytałam wszystko, co tylko udało mi się dostać od tego autora. Przeczytałam więc Suuputniku no Koibito (Sputnik Sweetheart, Muza 2003), Hitsujin o meguru bouken (Przygoda z owcą, Muza 1995), trylogię zatytułowaną 1Q84 (Muza, 2010-2011), wspomniane już Kokkyou no minami, tayiou no nishi, a aktualnie jestem w trakcie zbioru opowiadań pt. Zou no shoumetsu (Zniknięcie słonia, Muza 2013).
         Szybko zrozumiałam, dlaczego Murakami jest tak ceniony. Ten autor zdecydowanie ma swój własny, unikalny styl. Może się mylę, bo prawdę powiedziawszy nie czytałam nigdy żadnej innej książki napisanej przez Japończyka, ale jednak sądzę, że to nie (a na pewno nie tylko) kwestia pochodzenia. Wszystkie jego książki są... statyczne. Nie potrafię tego inaczej określić. Zawsze utrzymywane jest to samo, niespieszne tempo - niezależnie od tego, czy bohaterowie przygotowują sobie posiłek czy uciekają przed pościgiem. Murakami ma bardzo uporządkowany styl, zwykle zachowuje pewien porządek rzeczy. Bardzo często spotykamy się z opisywaniem całkowicie i do bólu zwyczajnych, codziennych czynności bohaterów - co dziwne, nie przeszkadza to zupełnie, zwłaszcza jak już się człowiek przyzwyczai do jednostajnego rytmu snutej historii. Autor regularnie wplata do niej swoje przemyślenia i obserwacje na tematy każdego rodzaju. Wydaje mi się, że te przemyślenia nie znalazły się w jego książkach przy okazji - że on nie tworzy historii po to, by je opowiedzieć, ale po to, by zamieścić w nich jakieś konkretne treści, myśli. Nie zawsze i niekoniecznie muszą to być jakieś wzniosłe, filozoficzne czy moralizujące zdania: często to po prostu obserwacje na temat otaczającej bohaterów rzeczywistości, bardzo trafne lub bardzo ciekawe, bo przedstawione z niespotkanej wcześniej perspektywy. W tym miejscu dochodzimy do drugiej rzeczy, która (poza stylem) fascynuje mnie w książkach Murakamiego. Mamy w nich dokładny przekrój przez japońskie społeczeństwo, jego specyfikę, mentalność. Czasami autor trochę z mentalności swojego narodu drwi, czasami ją lekko przełamuje, czasami przejaskrawia, by pokazać jej absurdalność. Prawie wszyscy bohaterowie Murakamiego są samotni. Chyba tylko w Przygodzie z owcą główny bohater ma towarzyszkę, która pomaga mu w podróży życia. Natomiast wszyscy bez wyjątku czegoś szukają albo oczekują. We wspomnianej Przygodzie bohater poszukuje tytułowej owcy, w Na południa od granicy, na zachód od słońca i 1Q84 mamy sytuacje, kiedy bohaterowie w dzieciństwie spotkali niezwykle ważne dla siebie osoby, z którymi los je rozłączył, a teraz, w sposób mniej lub bardziej czynny, próbują je znowu znaleźć. To bardzo ciekawe podejście do tematu przeznaczonej i niezniszczalnej miłości, w każdej z książek rozegrane inaczej.  Sputnik Sweetheart  to poszukiwania zaginionej przyjaciółki, ale również bardzo niezwykłe podejście do tematu ludzkiej osobowości. Natomiast Po zmierzchu to jedno wielkie oczekiwanie, chociaż nie do końca wiadomo, czego.
"Na południe od granicy, na zachód od słońca"
         Odbiegłam jednak trochę od tematu. Bohaterowie Murakamiego są samotni - czasem dosłownie, gdyż nie utrzymują niemal żadnych kontaktów z otoczeniem, prócz tego niezbędnego minimum (praca). Najciekawsze są jednak te powieść bądź opowiadania (uświadomiłam to sobie dopiero niedawno, podczas czytania Zniknięcie słonia), których postacie prowadzą życie rodzinne: mają żonę, męża, dzieci, a także jakiś znajomych. Mimo to są samotni. Wcale nie dlatego, że małżeństwa są nieszczęśliwe albo dzieci sprawiają kłopoty. Przeciwnie, bohaterowie często podkreślają, że kochają dzieci, że kochają żony/mężów, pożycie małżeńskie kwitnie, w pracy również układa się nieźle... A jednak coś jest nie tak. Ci ludzie mimo wspólnego życia, są sobie odlegli, to się czuje - w opowiadaniu o tytule Sen główna bohaterka nie sypia całymi tygodniami, ale jednak uważa, że nie ma sensu podzielić się tą wiadomością z mężem. Poniekąd cały jej tryb życia się zmienia - i nikt tego nie zauważa. Kiedy pojawia się ta osoba, na którą przez całe życie się czekało bądź niespodziewanie przed bohaterami ukazuje się niezwykle ważny cel, wszystko przestaje mieć znaczenie. Ta kochana przecież żona, ten mąż, te dzieci, praca - wszystko. A bohaterowie zaczynają gnać w jego stronę na oślep, na nic nie zważając, podobni do ciem ciągnących w stronę światła. Myślę, że może to obrazować życie znacznej części Japońskiego społeczeństwa (ale nie tylko jego oczywiście) - ci ludzie żyją z pozoru poprawnie i szczęśliwie, ale jednak czegoś im w tym życiu brakuje. Nie zawsze wiedzą, czego, ale tak długo, jak tego nie znajdą, nie będą potrafili poczuć życia naprawdę. Zaskakująco często bohaterowie powieści i opowiadań tego autora są pozbawieni imion (oczywiście, z przyczyn technicznych, tylko tych utworów, w których występuje narracja pierwszoosobowa). Zdefiniowani jedynie jako "ja", poruszają się po świecie wśród równie nieokreślonych osób - "mąż", "żona", "dziecko", "pracownik agencji", "stary przyjaciel". Bardzo często nie dostajemy nic więcej. Zdarza się jednak, że jedynie główny bohater pozbawiony jest imienia. Tak czy inaczej, można to oczywiście traktować jedynie jako oryginalny zabieg, dodatek. Ja lubię doszukiwać się odwołań do społeczeństwa japońskiego, które nastawione jest na masę, nie jednostkę. Tam pojedynczy człowiek nie ma znaczenia, a indywidualizm próbuje się zacierać wszelkimi możliwymi sposobami. Mamy więc bezimienny tłum. Po co nazywać jego cząstki?
         Być może duży wpływ na takie odbiór twórczości Murakamiego ma jego styl, który, jak już wspomniałam, jest statyczny. Poza tym, charakteryzuje go swoisty... brak emocji. Ma się wrażenie, że wszystko, co się dzieje, jest nieuchronne i konieczne, należy więc podejść do tego ze spokojem, pogodzić się z taką koleją rzeczy. Zdaje się, że to się nazywało stoicyzm. Jednocześnie jednak bohaterowie, mimo spokoju, potrafią cichaczem uparcie dojść do swoich celów. W bardzo grzeczny, wyrafinowany - iście japoński, bo dokładnie tak zachowują się Japończycy - sposób. Tracą jednak na takim podejściu emocje. Opisywana namiętność nie wydaje się być namiętną, radość sprawia wrażenie przytłumionej, a miłość jest prosta i oczywista, bez szału uczuć. Nawet sprawy związane z seksualnością, seksem (Murakami jest w tych miejscach bardzo bezpośredni - bo też Japończycy mają do tych spraw zupełnie inny stosunek niż my, co znowu stanowi temat na oddzielny wpis...) mają to do siebie, że... po prostu są. Bohaterowie odczuwają pożądanie, ale te emocje nie przenoszą się na czytelnika. Tylko okrucieństwo i przemoc za każdym razem robią na mnie to samo upiorne wrażenie, gdyż przez takie spokojne i , chciałoby się powiedzieć. "logiczne" ("z pewnych przyczyn muszę Ci to zrobić, więc zachowuj się spokojnie, a oszczędzisz mnie wysiłku, a sobie bólu"), podejście  tylko jeszcze bardziej je wyostrzają. Być może dzięki takiemu sposobowi opowiadania sytuacji, przekazywana historia i myśli (same w sobie bardzo ciekawe, ale czasem przygnębiające), czyta się niezwykle łatwo i szybko: przekaz jest treściwy i prosty, a jednocześnie sam w sobie bardzo angażuje czytelnika, więc dodatkowe ozdobniki są niepotrzebne.
Polskie wydanie 2 części "1Q84"
         Co ciekawe, dość często zdarza się również, że książki tego autora pozbawione są jednoznacznego zakończenia albo, nawet jeśli je mają, znajdują się tam niedokończone bądź niedopowiedziane wątki takie jak pytania, na które bohaterowie nigdy nie poznają odpowiedzi. A skoro bohaterowie, bezpośrednio zamieszani na przykład w jakieś zdarzenia, nie dowiadują się, o co chodzi, to dlaczego czytelnik miałby? Bywa więc, że po lekturze zostaje ogromne uczucie niedosytu. Jak przekonałam się niedawno, dotyczy to głownie opowiadań, wtedy te wrażenia są największe. Nie wspomniałam też dotychczas, że książki Murakamiego najczęściej zawierają jakieś elementy nadprzyrodzone. Zupełnie na to nie wygląda po powyższym opisie, prawda? Jednocześnie jednak, powieści Murakamiego nadal określiłabym jako czystej wody obyczajówki, gdyż skupiają się na tym, co jest najważniejsze w tego typu literaturze. Autor w jakiś tajemniczy sposób opisuje wszystkie te nadnaturalne zjawiska czy zdolności bohaterów, jakby były najzwyklejszymi i najbardziej oczywistymi rzeczami pod słońcem - czytelnik natychmiast przyjmuje je do wiadomości i nie zastanawia się dalej. Tym bardziej, że ani żadna z postaci, ani sam autor nie zatrzymuje się nad nimi dłużej - a jeśli już, to jest to czysta analiza pod kątem rozwiązywania problemów albo decyzji, jak dalej postępować, nie zdziwienie czy niedowierzanie. Tak więc błyskawicznie zapomina się o tym, że coś jest nienaturalne: najczęściej i tak są to daleko idące metafory i czytelnik instynktownie czuje, że nie zawsze powinien odbierać ich dosłownie.
         Kiedy tak patrzę na to wszystko, co napisałam wyżej, sama nie rozumiem, co mnie tak pociąga w twórczości Murakamiego. Teoretycznie większość cech wymienionych powyżej w normalnych warunkach uznałabym za wady, ale tutaj nie przyszłoby mi do głowy traktować ich w ten sposób. Jego książki czytam jednym tchem, chociaż ich dłuższa lektura powinna być męcząca. Treści w nich zawarte z powodu takiego tempa powinny przeze mnie przepływać, ale ona wyraźnie zostają gdzieś w środku i mają później silny wpływ na postrzeganie świata, skłaniają do refleksji na długo po zakończeniu książki. Same paradoksy. Jedno wiem: chciałabym przeczytać jak najwięcej książek Murakamiego i będę je chłonąć do samego końca, gdyż po prostu coś w sobie mają. Polecam nie sugerować się pozorami tylko spróbować samemu.
         A na koniec jeden z moich ulubionych, trochę mniej poważnych cytatów Murakamiego. Pochodzi z trzeciej i ostatniej części 1Q84 w tłumaczeniu Anny Zielińskiej-Elliot (Muza, 2011).
My się mylimy, a kruk ma rację. Może czas wcale nie przypomina linii prostej. Może ma kształt precelka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz